wtorek, 23 czerwca 2015

plan B

Na czym to stanęło? Aaaa, moment, w którym odebrałam telefon z propozycją pracy w firmie na literkę A.

Tego dnia obdzwoniłam najbliższych znajomych, wciąż nie wierząc, że ot, tak - dostałam pracę tam, gdzie chcę. Śmiałam się, że nikt mi już nie wmówi, że UP-y nie działają jak należy. :) 

Następnego dnia pojawiłam się u kadrowej, by poznać szczegóły oferty. Tutaj mina mi nieco zrzedła, gdyż okazało się, że miejscem docelowym jest piekarnia. Etykietowanie, pakowanie, drobne pomoce w gorącym okresie przedświątecznym... Brzmi OK, z tym, że pamiętaj - nie potrzebowałam na gwałt iść do pracy: robiłam to, bo liczyłam, że zahaczę się w cukierni i zdobędę pierwsze szlify w zawodzie. Ani zarobek, ani godziny, ani umowa, ani dojazdy nie były przekonujące. Zgodziłam się w myśl zasady - kto nie ryzykuje, ten nie ma. I po kolejnej, stresującej rozmowie z zasadniczym kierownikiem, który nie powiedział "nie" późniejszemu przeniesieniu mnie w krainę słodkości, obskoczyłam wszystkie pobliskie lumpeksy w poszukiwaniu białej odzieży,a po weekendzie, prawie nocą, stawiłam się w zakładzie.

Od ośmiogodzinnego etykietowania opakowań na chleby, prawie dostawałam oczopląsu, ale z uśmiechem przychodziłam do A., bo wszystko było nowe, przy okazji podglądałam halę produkcyjną, poznawałam pracowników, zasady obowiązujące w tym miejscu, a do tego te zapachy... To było ważne doświadczenie, bo zdałam sobie sprawę z faktu, jak mocno fizyczna jest to praca oraz jak bardzo chcę stworzyć coś zupełnie innego. :) To tak jak ze związkami, po kolejnych nieudanych, dokładnie wiemy, czego NIE chcemy nigdy więcej. (Że tak zasunę filozofią w stylu Paulo Coelho).

Zbliżał się czas wygaśnięcia mojego zlecenia, od pracodawcy dostawałam sygnały, że umowa będzie przedłużona - nawet dorobiłam się karteczki z nazwiskiem na szafce. ;) To był dla mnie trudny okres, bo - z jednej strony: czułam zawód, że wciąż pracuję w części piekarniczej, z drugiej z strony: praca na produkcji (bo w końcu tam wylądowałam) coraz bardziej mi się podobała. Lubiłam kleić rogaliki, oblepiać ziarnem bułki czy posypywać mąką chleby. Wciąż jednak czułam, że nie po to tam przyszłam, że przecież nie chcę zostać piekarzem. W międzyczasie zrobiłam małe rozeznanie i dowiedziałam się, że w cukierni nie szykują się żadne zmiany kadrowe, więc na przeniesienie, o ile ono nastąpi, z pewnością sobie poczekam. Następnie doszły myśli o filozofii pracy w A. - jako, że to największy zakład w regionie - system, który funkcjonował, przypominał fabrykę. Linie produkcyjne, masowość, nieprzykładanie największej uwagi do jakości... I znowu - parę nieprzespanych nocy, długich rozmów, rozpisywania plusów i minusów,a potem decyzja.

Zmieniam pracę nie zmieniając celu, o którym pisałam przy powitaniu. Warsztat zdobędę w inny sposób, ale nauczę się rzeczy konkretnych, najbardziej mnie interesujących, bez tracenia czasu na zajęcia, których nie widzę w mojej małej cukierence.

Kolejny zwrot, choć nie taki trudny, jakby się mogło wydawać. Wcześniej nie wspomniałam, że dostałam inną propozycję pracy, którą przyjęłam. Totalnie niezwiązaną z "branżą", zupełnie innego typu. Najważniejsze - nie jest nudno i pracuję od poniedziałku do piątku, od 8:00 do 16:00. Lubię nowe zajęcie (mija już miesiąc w tym miejscu), ALE ALE! Co, w takim razie, z planem pt "Cukierniczka"???

Na początek daję sobie troszkę czasu na ogarnięcie wszystkich nowych obowiązków i wprawienie się w nich. Wakacje to czas, w którym popracuję w innym systemie wracając do moich zawodowych "korzeni", czyli będę prowadzić kilka półkolonii, wyjadę na tydzień jako opiekun dzieciaków (w ramach nowego miejsca zatrudnienia), przy czym zamierzam poodkładać trochę funduszy na poczet kształcenia się w docelowym kierunku. 

A od września... wyszukuję szkolenia, weekendowo jeżdżę na warsztaty, ćwiczę kolejne techniki. Takie "imprezy" nie są tanie, więc myślę, że raz na miesiąc będę w stanie w nich uczestniczyć, a pozostałe dni wolne? Tutaj też jest plan - już dostatecznie się w życiu naleniuchowałam, teraz pora na działanie. Nie pamiętam, czy wcześniej wspominałam o konkursach wypiekowych, w których brałam udział, ale właśnie tam podłapałam kontakt z pewnym szefem restauracji, które oferują desery i słodkości na wysokim poziomie. Od września, o ile wszystko się uda, będę jeździć na bezpłatne praktyki i na pewno się z Tobą podzielę swoimi wrażeniami. :)

Wciąż mam wrażenie, że jestem tego wszystkiego nienażarta, jakbym chciała nadrobić wszystkie lata bez jasnego celu. :) Odwiedzaj moją stronę, którą zamierzam wypełniać kolejnymi inspiracjami, pomysłami, a wszystko po to, by zrewanżować się za ocean motywacji i ciepłych słów, w którym pływam odkąd utworzyłam to miejsce. To tak miłe, że och! No. Dzięki po prostu.

Pozdrówki,
Ola

1 komentarz: