czwartek, 4 czerwca 2015

Bruderszaft

Jeszcze trzy lata temu wydawało mi się, że zupełnie inaczej ułożę swoje życie. A, żeby być dokładną: że ono się samo JAKOŚ ułoży. Płynęłam na fali kolejnych niedokończonych spraw, bezrefleksyjnie wbijając się w schematy, które akurat mi przypasowały. Nie zastanawiałam się, kim chcę być, co chcę robić za parę miesięcy, lat, dekad. Pozorna betroska tuszowała strach i brak planu na siebie. 

Dwa lata temu ostatecznie porzuciłam studiowanie polonistyki (7 lat, słownie: siedem) i, przez potężny kryzys w życiu osobistym, spędzałam całe dnie na gapieniu się w ścianę i myśleniu o sobie w jak najgorszych kategoriach. Totalnie nie wierzyłam w swoje siły, przestałam walczyć o cokolwiek, nie widziałam żadnej, absolutnie żadnej, przyszłości.

Rok temu o tej porze stresowałam się przed spotkaniem w amerykańskiej Ambasadzie, gdzie starałam się o wizę do Stanów. Miałam w planach wyjechać tam na pół roku, by spełnić marzenie o wizycie w Nowym Jorku, odkuć się finansowo i przemyśleć, co dalej.

A dziś?

Pobyt za Oceanem otworzył mi oczy na wszystkie możliwości, w których mogę przebierać. Poznałam, słyszałam o ludziach, którzy zmieniają swoje życie nawet po pięćdziesiątce, bo przecież zostało im jeszcze przynajmniej 15 lat życia zawodowego. Zrozumiałam, że to mój czas, poczułam, że potrzebuję zmiany - spokojnej, przemyślanej strategii, a wtedy żaden cel mi nie straszny. I zaczęłam się gorączkowo zastanawiać, w czym się sprawdzam, co lubię, co mnie interesuje, a czego absolutnie nie chcę.

/Tutaj następują fanfary i strzelają korki od szampanów, którymi oblewamy się nie gorzej niż zawodnicy Formuły 1 po wygranym wyścigu./

Mam to! Wiem!

Wielka ulga, szczęście, nieco strachu, determinacja.

Nie chcę pracować z dziećmi do emerytury (a tak się to zawsze składało, to ta branża mnie niespostrzeżenie wciągnęła).
Nie chcę pracować na ciepłej posadzce, z mieszkaniem na kredyt w tle, samochodem na raty i cieszyć się, że mam umowę o pracę - choć to wszystko jest ważne i absolutnie tego nie potępiam, ale to nie dla mnie.

Czego chcę?

Otworzyć własną cukiernię za pięć lat.
Wymyślać receptury, próbować, ciągle uczyć, dopieszczać. Być na swoim z pełną świadomością wielu trudności i wad takiego rozwiązania.

Za dziesięć lat mieć dwie cukiernie i stałych klientów, móc podróżować i dokrywać nowe smaki, które będą mnie inspirować, nakręcać, dawać kopa!

A przede wszystkim: wciąż robić to, co lubię, do czego mam talent, pracować nie pracując (bo jak nazywać pracą pasję?) i mieć z tego przyjemne pieniądze.

Jak to zrobię?

O tym w następnym poście, bo to wcale niełatwa sprawa, wymagająca nakładu sił i chęci.

Ale wszystko to mam, więc się nie martwię. :)

Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zdecydujesz się towarzyszyć mi w tym szalonym czasie.
A zapowiada się on naprawdę ciekawie! Zostaniesz?

Odważ się! Od - branż się! 



Przyjemnego wieczoru,
Ola

3 komentarze:

  1. Wciągnęłam się i zostaję. W końcu to nasz nie pierwszy blogowy raz :P
    A jak będziesz miała czas i ochotę to zapraszam do Warszawy. Pójdziemy do Ciastkowa, dla dobrego przykładu :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Od-ważnie :)
    Pomyślnych wiatrów - trzymam kciuki :)

    OdpowiedzUsuń